Czterech Śpiących

Z Literatura przedmiotu
Wersja z dnia 15:17, 5 gru 2015 autorstwa Admin (dyskusja | edycje) (1 wersja)

(różn.) ← poprzednia wersja | przejdź do aktualnej wersji (różn.) | następna wersja → (różn.)
Skocz do: nawigacja, szukaj

Armia Czerwona Niezwyciężona!

http://www.rp.pl/artykul/9157,748964-Dlaczego-pomnik-czterech-spiacych-wciaz-stoi-w-Warszawie.html?p=3

Armia Czerwona Niezwyciężona!

Bogdan Dziobkowski 08-11-2011, ostatnia aktualizacja 08-11-2011 18:54

autor: Radek Pasterski źródło: Fotorzepa Dr Bogdan Dziobkowski Czy rzeczywiście to obawa przed gniewem Putina sprawiła, że warszawskie PO tak dba o stalinowski pomnik? – zastanawia się publicysta Komentując spór o obecność krzyża w polskim parlamencie, pan prof. Wojciech Sadurski stwierdził: „Jest to zagadnienie symboliczne – ale symbole są ważne. Zarówno same przez się – przez to, co komunikują odbiorcy – jak i prze to, że są symptomem zagadnień głębszych, już zupełnie niesymbolicznych" („Rzeczpospolita", 27.10.2011). Trudno się z tym nie zgodzić. Rzeczywiście, nie należy bagatelizować kwestii o znaczeniu symbolicznym. Pomnik W samym sercu warszawskiej Pragi, na jednym z najruchliwszych skrzyżowań w mieście, stoi pomnik upamiętniający żołnierzy Stalina. Jest to jeden z najbardziej okazałych monumentów w Warszawie: ma kilkanaście metrów wysokości, waży – uwaga! – 600 ton. Wzniesiono go we wrześniu 1945 r. Na cokole znajdują się napisy w języku polskim i rosyjskim: „Chwała bohaterom Armii Radzieckiej" oraz „Towarzyszom broni, którzy oddali swe życie za wolność i niepodległość narodu polskiego, pomnik ten wznieśli mieszkańcy Warszawy 1945 r.". Codziennie mijają go dziesiątki tysięcy ludzi. Warszawa jest chyba jedyną stolicą na świecie, w której spacerowicz na kolejnych placach na przemian spotyka pomniki katów i ofiar Ponieważ pomnik znajduje się dokładnie w miejscu, gdzie ma powstać stacja metra, właśnie przystąpiono do jego demontażu. Jednak nie podzieli on losu usuniętego wcześniej pomnika Feliksa Dzierżyńskiego i nie spocznie na zawsze w magazynach. Decyzją rządzącej Warszawą PO monument, po renowacji, zostanie ponownie wzniesiony kilkadziesiąt metrów dalej. Jak od wielu dni donosi „Życie Warszawy", każdy kawałeczek pomnika „zostanie pieczołowicie odrestaurowany", „figury zostaną oczyszczone i pomalowane, a kamień umyty i wypolerowany". Co więcej, „wykonawca drugiej linii metra dotarł do oryginalnej dokumentacji sprzed 66 lat. Dzięki temu pomnik odzyska pierwotną kolorystykę i ukaże się warszawiakom w odświeżonej postaci". Odpowiednie służby już przystąpiły do działań: „Specjaliści z pracowni konserwatorskiej od piątku fotografują i opisują każdy element pomnika". A wszystko to za publiczne pieniądze. Płomienne mowy wygłaszane przez działaczy SLD w obronie sowieckich żołnierzy nikogo już nie dziwią. Zastanawiającą nowością jest natomiast troska Platformy Obywatelskiej o godne upamiętnienie czasów stalinizmu. Zwłaszcza że dotychczas obecne władze Warszawy jakoś nie specjalnie interesowały się ochroną dóbr kultury. Kolejne wartościowe historycznie obiekty są burzone przez prywatnych inwestorów, którzy w ich miejsce stawiają pawilony handlowe lub bloki mieszkalne. W tych przypadkach służby konserwatorskie zawsze spóźniają się z fotografowaniem i opisywaniem. Miejscy urzędnicy często sprzeciwiają się umieszczeniu w rejestrze zabytków interesujących budynków, argumentując, że miastu się to nie opłaca. Wiele ważnych dla narodowej kultury obiektów znajduje się w opłakanym stanie i od lat nie ma żadnych pieniędzy na ich odnowienie. Zupełnie inaczej sprawa wygląda w przypadku pomnika na Pradze. Tu PO wykazuje się wręcz nadzwyczajną troską. Nie słyszałem, by były jakiekolwiek problemy ze znalezieniem środków na przeprowadzenie skomplikowanej operacji odrestaurowania i przeniesienia tego monumentu. A dzieje się to w czasie, gdy władze stolicy fundują mieszkańcom kolejne podwyżki za wodę, komunikację miejską czy żłobki, uzasadniając to trudną sytuacją budżetową miasta. Ignorancja? Warszawski pomnik Armii Czerwonej to wyraz wdzięczności za „wolność i niepodległość narodu polskiego". Czy rzeczywiście Stalin wysłał do Polski swoich żołnierzy, by walczyli o te wartości? W świetle najnowszych ustaleń naukowych brzmi to niewiarygodnie. Na przykład znany rosyjski historyk Nikita Pietrow tak mówił o żołnierzach upamiętnianych przez władze Warszawy: „Wszędzie, gdzie wkraczała Armia Czerwona, dochodziło do aktów terroru. Były to czystki na tle narodowościowym, ale również na tle klasowym. Mieszkańcy zdobytych terytoriów, którzy »nie rokowali nadziei na wtopienie się w nowe socjalistyczne społeczeństwo«, zostali uznani za balast, który musi zostać zniszczony. Przez izolację lub fizyczną eksterminację" („Rzeczpospolita", 22 – 23.10.2011). To, w jaki sposób Sowieci walczyli o „wolność i niepodległość narodu polskiego", dobrze widać na przykładzie tzw. obławy augustowskiej. W lipcu 1945 r. sowieccy żołnierze aresztowali na Suwalszczyźnie około 7000 osób, w tym kobiety i dzieci. Część z nich (co najmniej 592 osoby, a według prof. Krzysztofa Jasiewicze 1420) została uznana za „polskich bandytów" i bez sądu zgładzona. Dotąd Rosjanie nie chcą ujawnić, gdzie odbyły się egzekucje i co się stało z ciałami ofiar tej zbrodni. Takich akcji, choć na mniejszą skalę, było w całej Polsce dużo więcej. Czy sprawców tego typu aktów terroru rzeczywiście należy umieszczać na pomnikach? Jaki system wartości kultywuje się w ten sposób? I co mają czuć członkowie rodzin zamordowanych mieszkańców Suwalszczyzny, gdy przyjeżdżają do stolicy swego państwa i widzą, że oprawcy ich bliskich są tu czczeni jak bohaterowie? Nie chcę wierzyć, że politycy PO świadomie, za publiczne pieniądze, pragną gloryfikować stalinowski terror. Mam nadzieję, że przynajmniej część z nich posiada zdolność elementarnej empatii, która pozwala się wczuć w sytuację rodzin licznych ofiar Armii Czerwonej. Wolę myśleć, że ich działania są wynikiem ignorancji, że uczyli się historii, oglądając „Czterech pancernych i psa", że nigdy nie słyszeli o Katyniu, obławie augustowskiej, stalinowskich więzieniach. Krótko mówiąc, wierzę, że spór o pomnik Armii Czerwonej jest sporem o fakty, a nie o wartości. Ale jeśli jest to spór o fakty, to można go łatwo rozstrzygnąć. Proponuję powołać komisję złożoną z autorytetów naukowych w dziedzinie historii XX wieku. Niech uznani badacze sporządzą ekspertyzę, w której odpowiedzą na pytanie, czy Stalin chciał wolnej i niepodległej Polski. Jeśli rzetelne badania naukowe wykażą, że chciał, to rzeczywiście pomnik powinien zostać pieczołowicie odnowiony. Jeśli jednak było inaczej, to niech na zawsze zniknie z przestrzeni publicznej. Znane mi w tej chwili fakty wskazują na tę drugą możliwość, ale nie jest wykluczone, że się mylę. Bałamutna retoryka Niedawno wpływowi politycy SLD, m.in. Marek Siwiec, wsparli budowę pomnika II Armii Wojska Polskiego w Poznaniu. Tłumaczyli przy tym, że nie chodzi im o propagowanie totalitaryzmu, tylko o oddanie szacunku konkretnym ludziom walczącym o Polskę. W podobnym duchu o pomniku Armii Czerwonej w Warszawie wypowiadał się lewicowy radny Andrzej Golimont. Być może część polityków Platformy przyjęła tę SLD-owską narrację? Sprowadza się ona do tezy: nie wychwalajmy komunizmu, ale szanujmy jego budowniczych, gdyż w większości mieli dobre intencje. To bałamutna retoryka, bo szacunek to jedno, a wznoszenie pomników to zupełnie coś innego. Z jednej strony zarówno prawo, jak i obyczaje nakazują troszczyć się o groby znajdujące się na naszym terytorium. Dotyczy to oczywiście także miejsc pochówku żołnierzy niemieckich czy sowieckich. Ci ostatni zostali godnie upamiętnieni na znajdującym się niedaleko centrum Warszawy monumentalnym Cmentarzu Mauzoleum Żołnierzy Armii Czerwonej. Żadnych kontrowersji nie budzi fakt, że władze wydają publiczne pieniądze na utrzymanie tego obiektu. Zupełnie inną wymowę ma jednak pomnik z warszawskiej Pragi. Nie upamiętnia on konkretnych poległych, tylko gloryfikuje Armię Czerwoną jako rzekomego „wyzwoliciela" Polski. A nie da się czcić armii, nie czcząc jednocześnie jej wodza. Umieszczeni na pomniku żołnierze nie wkroczyli przecież do Polski jako jakieś pospolite ruszenie. Przybyli tu, by wszelkimi możliwymi sposobami realizować polityczne plany Stalina. Byli jedynie ślepym narzędziem w jego rękach. Nie zapominajmy, że gdy Sowieci zajmowali Polskę, ta miała legalnie działający rząd oraz własne siły zbrojne. Armia Czerwona równie bezwzględnie walczyła z Niemcami, jak i ze strukturami Polskiego Państwa Podziemnego. Wszyscy, którzy nie chcieli całkowicie podporządkować się woli Stalina, byli dla niej wrogiem. Nie słyszałem, by czerwonoarmiści odmawiali walki przeciwko Polakom. Nie można też uczciwie powiedzieć, że niezależnie od politycznych planów Stalina jego żołnierze chcieli wyzwalać Polskę. Nie mogli tego chcieć, bo przecież nie wiedzieli w ogóle co to jest „wolność i niepodległość". Być może wydawało im się, że mają dobre intencje, ale żołnierzom Hitlera też wydawało się, że walczą w słusznej sprawie. A tym ostatnim, jak dotąd, nie stawiamy w Warszawie pomników. Strach? A może chodzi jeszcze o coś innego? Może ta cała nadzwyczajna troska władz Warszawy o pomnik stalinowskich żołnierzy jest po prostu wynikiem strachu przed Moskwą? W sobotnim „Życiu Warszawy" znalazło się następujące zdanie: „Z powodu pomnika »czterech śpiących« burzowe chmury zebrały się nad drugą linią metra. Urzędowe przepychanki i obawa przed reakcją ambasady rosyjskiej opóźniły budowę stacji Dworzec Wileński o kilka tygodni" (5 – 6.11.2011). Jeśli to prawda, problem przestaje być jedynie symboliczny. Dotyka on kwestii naszej suwerenności. Czy rzeczywiście to obawa przed gniewem Putina sprawiła, że warszawskie PO tak dba o stalinowski pomnik? Twierdząca odpowiedź na to pytanie prowadzi do swoistego paradoksu. Bo fakt, że kluczowe decyzje co do tego, jak będzie wyglądała symboliczna przestrzeń centrum naszej stolicy, wciąż zapadają w Moskwie, najlepiej chyba pokazuje, że umieszczone na pomniku podziękowania czerwonoarmistom są na wyrost. Nie tylko w 1945 roku, ale też w roku 2011 mamy pewne problemy z „wolnością i niepodległością". W takim przypadku może przynajmniej spróbujmy przesunąć pomnik trochę dalej. Może, gdy umieścimy go na Cmentarzu Mauzoleum Żołnierzy Armii Czerwonej ambasada rosyjska nie poskarży się na nas Putinowi. Jeszcze jest czas, by zaryzykować i podjąć tę odważną decyzję. Charakter państwa Na koniec pozwolę sobie przytoczyć jeszcze jedną wypowiedź prof. Sadurskiego: „Symbolika i ceremoniały wysyłają do obywateli sygnały o charakterze ich państwa". Zestawmy ze sobą dwa fakty. Niedawno przez Warszawę przetoczyła się dyskusja o tym, czy należy wznieść pomnik ofiarom katastrofy smoleńskiej. Politycy PO zdecydowali, że jest to zbędne. Kilka miesięcy później ci sami politycy podjęli decyzję o „pieczołowitym odrestaurowaniu" i odtworzeniu pomnika stalinowskich żołnierzy. Co o charakterze naszego państwa mówi fakt, że władze stolicy na czele z panią prezydent Hanną Gronkiewicz-Waltz nie widzą potrzeby upamiętnienia w przestrzeni publicznej osób, które leciały do Katynia by oddać hołd pomordowanym polskim oficerom i jednocześnie uważają, że na pomnik zasługują stalinowscy żołnierze, którzy tych oficerów zabijali? Omawiana tu sprawa pomnika jest tylko symptomem dużo głębszego problemu. Nie wiem, czy to wynik ignorancji, głupoty, czy strachu, ale symboliczna przestrzeń naszego kraju zyskała w ciągu ostatnich 20 lat iście postmodernistyczny charakter. Można w niej znaleźć zarówno pomniki Polaków pomordowanych na Wschodzie, jak i tych, którzy ich tam mordowali. Obok miejsc upamiętniających powstanie warszawskie znajdujemy monumenty sławiące formacje, które powstańców zwalczały. Ulice noszące nazwy działaczy komunistycznych krzyżują się z ulicami nazwanymi na cześć osób w PRL-u represjonowanych. Tego typu przykłady można mnożyć. Warszawa jest chyba jedyną stolicą na świecie, w której spacerowicz na kolejnych placach na przemian spotyka pomniki katów i ofiar. I nie oszukujmy się, że ten duchowy bardak jest zupełnie bez znaczenia. Wpływa on w istotny sposób na funkcjonowanie naszego państwa. Bez spójnej infrastruktury symbolicznej trudno jest budować kapitał społeczny. Autor jest doktorem filozofii, adiunktem w Instytucie Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego, zastępcą redaktora naczelnego „Przeglądu Filozoficznego".